Znacie to uczucie, kiedy oswajamy jakieś miejsce? Drugi tydzień w nowej pracy, dziesiąte zakupy w tym samym sklepie, znajome twarze na placu zabaw… Kiedy zupełnie naturalnie przestajemy być nowymi i wchodzimy na drugi poziom.
Kiedy jesteśmy już swojakami.
Na onkologii jest tak samo. Ja wiem już, o której najlepiej przyjść do Izby Przyjęć, gdzie usiąść i dlaczego nie przejmować się, jak pani rejestrująca wyjdzie na 15 minut.
Idzie przecież na oddział dać karty lekarzom. Po co te nerwy?
„Proszę Pani, ale przecież jest kolejka!
– Ale że wszyscy tutaj czekają?
– No oczywiście”
Nowych najłatwiej poznać po tym, że myślą, że te dwadzieścia osób na korytarzu czeka tutaj na wieczorną transmisję Ligi Mistrzów, a nie w kolejce. Albo wpadli napić się kawy z automatu.
Dlatego idą prosto do drzwi Izby, już prawie tam są, zadowoleni, że tak łatwo poszło. I wtedy okazuje się, że ta wesoła gromadka ludzi jest przed nimi.
Co robi swojak taki jak ja? Uśmiecha się pod nosem i czeka. Nie ma się co śpieszyć, to nic nie zmienia. Szybciej tutaj, to i tak tyle samo do pobrania krwi.
Pod gabinetem zabiegowym jest już mniej napięcia. W końcu jesteśmy już przyjęci na oddział. Nie musimy pilnować, czy nowi nam nie wejdą bez kolejki. Spokojnie czekamy, obserwując zdarzenia na korytarzu. Witamy się z pielęgniarkami, lekarzami, słuchamy rozmów, żartujemy albo narzekamy.
Mnie, jako weteranowi nawet nie wypada się spieszyć ani okazywać zniecierpliwienia.
Koło południa sala wlewek powoli wypełnia się pacjentami. Jest nas tam w sumie około 30 osób na raz.
Cierpliwie czekamy na naszą chemię, która sukcesywnie (a i tak za wolno) dostarcza apteka.
Czekam słuchając muzyki i przeglądając Internet. Siedzę na moim ulubionym fotelu – z boku, blisko wyjścia, toalety i z miłym podnóżkiem.
Nie dość, że jestem jak u siebie, to jeszcze czeka mnie dzisiaj miłe zaskoczenie. Myślałem, że szósta wlewka to pełne sześć godzin leków. A tutaj takie małe, śmiesznie małe, jak dla dziecka, coś. Jedna mała wlewka z bleomycyny.
Nie za bardzo wiem co ze sobą zrobić, jest niecała 14-ta, a ja kończę wlewki.
W mgnieniu oka podejmuję decyzję.
Dzisiaj idziemy na całość, zanim położę się do łóżka odpocząć, włączę sobie jeszcze telewizor.
Bardzo łatwo poznać nowego na oddziale. Na przykład kogoś z wykrytym rakiem jądra. Siedzi pod gabinetem ordynatora i czeka. Na jego twarzy widać zagubienie. Próbuje rzucić kotwicę, bo jeszcze zupełnie nie wie gdzie się znajduje i co go czeka. Patrzy na nas, swojaków, ze swoimi stojakami wlewkowymi, jak na ludzi z innej planety.
Ale to nic dziwnego, dopiero za chwilę będzie swojakiem.