Chemioterapia zmienia smaki i zapachy. Nigdy nie lubiłeś kiszonej kapusty, tłoku, sportu ani mazurskiej muzyki? Nie zdziw się, jak pewnego popołudnia, tuż po wlewkach, rodzina znajdzie Cię w pubie Lolek z miską bigosu i kuflem piwa w ręce, śpiewającego szanty i oglądającego eliminacje Ligi Mistrzów.
Czwartaaa naaaad raneeeemmm, możeeee sen przyjdzie…!
Nigdy nie miałeś w domu tacy z owocami? Takiej epickiej, stojącej na stole w salonie, pełnej jabłek, bananów, suszonej żurawiny? To nie zdziw się, jeśli codziennie zaczniesz taką tacę uzupełniać o jabłka, kiwi i pomarańcze.
W sklepie będziesz robić dokładnie to, czym do tej pory pogardzałeś – oglądać każde jabłuszko przed włożeniem do koszyczka. Czy aby nie obite. Czy aby smaczne.
Mimo, iż do tej pory, owoce w sklepie obchodziły Cię tyle, co dział z damskimi dezodorantami. Jeśli ktoś Cię o to poprosi, to pójdziesz oczywiście tam coś kupić, ale bez zbytniego entuzjazmu i wypieków na twarzy.
A zupełnie poważnie, w temacie wypieków.
Jem sernik. Dużo sernika. Jeszcze chwila i zamiast go jeść, zacznę sernik wsadzać sobie do butów przed wyjściem z domu, żeby nie było czuć zapachu, a poziom sera cały czas utrzymywać w organizmie. Mówię wam, sernik jest gorszy niż wódka. Uzależnia z dnia na dzień.
Pomimo nałogowego wciągania (sic!) sernika, do tej pory schudłem ponad 10 kilogramów. Dostałem zaproszenie na Warsaw Fashion Week jako modelka. Chyba przyjmę.
Utrata wagi to oczywiście efekt zmiany smaku.
Tego, że się po prostu nie chce jeść. A jak już, to je się mało, głownie krupnik.
Tutaj przepis na najlepszy krupnik w mieście, bo babciny.
To co do tej pory było smaczne, teraz zupełnie nie jest.
Wczoraj, dwa dni po ostatniej wlewce drugiego cyklu BEP, nabrałem smaka na zupę Pho, taką najlepszą, hipsterską, z Toan Pho na ulicy Chmielnej. Wsiadłem w 111, pojechałem, zamówiłem, usiadłem tam gdzie zawsze (między toaletą a punktem oddawania brudnych naczyń), dostałem zamówienie, doprawiłem i… okazało się, że dostałem miskę czegoś, co smakowało jak wywar z tektury, z pływającymi w nim kawałkami kleju montażowego i owijki z kabla elektrycznego, ze startego żelazka Zelmer. Mimo wszystko zjadłem do końca, bo to najlepsze Pho w mieście, a ja wreszcie wyjechałem “na miasto”.
Na szczęście dzisiaj odkryłem zabójczy smak – lody czekoladowe podawane z kwaśnym jabłkiem. Nie jem słodyczy ani owoców, więc jest to swego rodzaju nowość. Wchodzą idealnie, tym bardziej, że Dawid dzielnie towarzyszy tacie w jedzeniu. Skupia się oczywiście bardziej na lodach, ale na owoce na pewno jeszcze kiedyś przyjdzie czas.
Takie lody i jabłko to też dobry towarzysz wieczorów przed telewizorem. Nie możesz czytać (wymioty), nie możesz zbytnio skupić się na tym co oglądasz (zmęczenie), nie chce ci się spać (bo spałeś długo rano i jeszcze po południu), więc siedzisz i oglądasz jak leci, to co leci, przegryzając sobie jabłkiem i słodząc lodami.
Mam wrażenie, że zmieniam się z bohaterkę znaną z polskich głupich romantycznych komedii – młoda, piękna, pracownica agencji reklamowej, porzucona i samotna w wielkim mieście, zagryza smutki słodyczami, zapija je herbatą smakową, razem ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami.
I czeka na księcia z bajki, czyli jutrzejsze wyniki badań krwi, a potem na wlewkę z Cisplatyny.