Bleomycyna.
Etopozyd.
Cisplatyna.
To tacy trzej muszkieterowi chemioterapii!
Tylko gdzie jest D’Artagnan?
Bleomycyna.
Jest fajna, bo nie uszkadza szpiku. Nie wywołuje tez wymiotów. Sprawia, że będziesz miał mniej włosów. Dość dużo jej wlewasz w siebie.
Etopozyd.
Od niego już trochę chce się rzygać. Szpik też nie jest zadowolony. Błony śluzowe też trochę cierpią. Ale u mnie dawka jest znikoma, tak sądzę, bardziej taka przystawka.
Cisplatyna.
To ona powoduje (za wikipedią i moimi doświadczeniami):
- Wymioty i nudności: najsilniejsze ze wszystkich cytostatyków, utrzymujące się w niektórych przypadkach do dwóch tygodni po odstawieniu leku (potwierdzam, nic na to nie poradzisz, ale jednocześnie dostajesz super leki, które powodują, że chce się mniej i jesteś śpiący),
- drętwienie kończyn (do tej pory tak mam, ale lepsze drętwe kończyny, niż cały człowiek drętwy),
- obniżenie morfologii krwi (po ludzku – możesz mieć słabe wyniki i nie dostaniesz kolejnej wlewki, a to denerwuje, bo spędzasz kilka godzin w szpitalu i wracasz do domu bez wlanej chemii – odwlekasz wszystko o kolejny dzień).
Ale poza tym pierwsza wlewka jest fajna. Patrzysz na innych, obserwujesz, cały czas jest coś nowego.
Czujesz się jeszcze dobrze, więc gadasz przez telefon, odpisujesz na maile, czytasz gazetę.
Sześć godzin na sali szybko mija, tym bardziej, że w międzyczasie dostajesz zupę ogórkową. Kubeczek, ale jaki smaczny.
Poznajesz zakamarki oddziału, a szczególnie toalety – to po substancji, która wypłukuje chemię z organizmu i sprawia, że chce ci się sikać, tak mniej więcej co minutę.
Wychodzisz z receptą na leki przeciwwymiotne i perspektywą tego samego następnego dnia. Nie jest śmiesznie, ale jeszcze nie jest źle. Czekasz na to najgorsze, bo wiesz, że musi przyjść.
Trochę takie macanie się.
I strach, że przyjdzie.