Dzisiaj jestem na oddziale później. Tak poradził mi doktor G. i miał rację. Izba przyjęć po ósmej rano jest już mniej oblegana, wenflon został na noc w mojej żyle, więc nie muszę czekać w kolejce do gabinetu zabiegowego na wbicie.
W sumie w ogóle chyba mniej czekam, bo już koło 10-tej siedzę wygodnie na „sali kinowej” i za chwilę dostanę moją słodziutką porcję witamin rozwalającą komórki rakowe niczym John Rambo oddziały Vietkongu.
Czuję się całkiem dobrze, nie chce się rzygać, więc tabletki, które wczoraj wykupiłem też nie są (jeszcze) potrzebne. Czytam gazetę, odpowiadam na maile, słucham muzyki. Jak w sanatorium.
Mam też całkiem dobre miejsce, na uboczu, ale blisko pielęgniarek i jednocześnie bardzo blisko wyjścia do toalety.
To ostatnie jest szczególnie ważne w momencie, kiedy dostaję preparat na płukanie nerek. Wtedy do toalety biegam przez pół godziny, co 2-3 minuty.
Wtedy ważna jest bardzo dobra strategia działania – połączenie szybkości i znajomości terenu, czyli wiedza, czy toaleta nie jest przypadkiem zajęta. Jeśli jest zajęta, to wchodzi się wtedy do pierwszej wolnej, czyli damskiej. Jedna zawsze musi być wolna.
Na szczęście bardzo ważny Klient dzwoni przed tym lekiem. Rozmawiam z nim na korytarzu, w jednej ręce trzymając telefon, a w drugiej stojak z chemią. On oczywiście myśli, że jestem w biurze, więc rozmawiamy o projekcie dobre pół godziny. Ja z minuty na minutę odpływam – chemia jest spoko drugiego dnia jak się siedzi i relaksuje, ale już podczas wysiłku fizycznego i psychicznego, rozmowie po Angielsku na temat dość skomplikowanych rzeczy, daje o sobie znać.
Ostatnich dziesięciu minut rozmowy nie pamiętam zaraz po skończeniu rozmowy, brak mi tchu, odpływam i mówię sobie – jesteś głupi, trzeba było nie odbierać albo powiedzieć, że jesteś w szpitalu, a nie się wygłupiać.
Ale jakby się dowiedział, to mógłby się przestraszyć. “Teraz rak, chemia, szpital, a zaraz potem kosztorys większy o 50%, już ja znam takich jak ty, miałem kiedyś pracownicę na etacie, która zaszła w ciążę!”
Zasypiam na pół godziny.
„Panie Wojtku, wstajemy, koniec, jeszcze tylko przeczyścimy i do domu”.
Dzwoni telefon – inny Klient.
„- Cześć Wojtek, mam zlecenie, nowy brief…
– Cześć Piotrek, dzwoń do Radka, ja jestem w szpitalu.
– O, coś poważnego?
– Luzik, mam raka, drugi dzień chemii robię właśnie.
– O kurwa, przepraszam, nie wiedziałem, coś…
– Piotrek, luz, to nie ty masz raka, tylko ja, dzwoń do Radka i będziemy działać, tylko ja nie za bardzo mogę tutaj rozmawiać.”
(Piotrek S., jeśli to czytasz, to szacunek – za podejście, profesjonalizm, empatię)
Dosyć wrażeń na dzisiaj. Kupię sobie w sklepie coś fajnego. Jakiś prezent.
Sok marchwiowy, jednodniowy, będzie idealny.